BieganieMaratony - do 2011

Historia z Bostonu

Maraton w Bostonie jest miejskim biegiem ulicznym o najdłuższej historii na świecie. Pierwsza edycja odbyła się w 1897. Bieg uważany jest za najbardziej prestiżowy maraton w Stanach Zjednoczonych między innymi dlatego, że w Kanadzie i USA wszystko co ma więcej niż 100 lat uznaje się za “antyk”. Dodatkowego prestiżu biegowi dodaje wymóg uzyskania czasu kwalifikacyjnego aby w nim wystąpić. Dla meżczyzn w wieku od 45 do 49 lat czas kwalifikacyjny to 3:25.

Biegam maratony od 1980 roku. Moim pierwszym biegiem był drugi Maraton Warszawski w 1980. Był to jeden z pierwszych maratonów ulicznych w Polsce a pierwszy w Warszawie, którego dystans wyniosł tyle ile wynosi oficjalny dystans maratoński czyli 42 km 195 m. Pierwsza edycja tego biegu w 1979 roku prowadzila po trasie źle zmierzonej dlatego nie można wyników z 1979 roku porównywać z innymi. W debiucie uzyskałem czas 3 godziny 18 minut co było przez wiele lat wynikiem niemożliwym przeze mnie do powtórzenia. Do 2008 roku przebiegłem łacznie 48 maratonów z czasami wahajacymi sie w granicach 3:40 i 4:40 i myśl o wystąpieniu w Bostonie pozostawała tylko w sferze marzeń. W 2008 roku w wyniku zintensyfikowanego treningu i upalnego lata moja waga zaczęła nagle spadać a przez to wyniki biegowe zaczęły się poprawiać. Jedna z pierwszych myśli jaka się pojawiła to, że może uda mi się zakwalifikować na Boston. Udało się. Maraton we Wrocławiu dał mi czas 03:16:36 przy koniecznym minium 3:25. Długo się nie zastanawiąc zapisałem się na wymarzony bieg. Ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia wymyśliłem, że jak już tak dobrze mi poszło z kwalifikacją to może uda mi się w Bostonie mocno zaakcentować start przez złamanie bariery 3 godzin. Rozpocząłem treningi i doszedłem do formy, która pozwalała realnie myśleć o nowej, wyśróbowanej życiówce.

Start maratonu w Bostonie jest ustawiony na dość wąskiej drodze w miejscowości Hopkinton i trasa biegnie tą samą wąską drogą aż do centrum Bostonu. Zawodnicy na starcie ustawieni sa “tysiącami” w zależności od tego jaki mieli czas kwalifikacyjny. Mój czas kwalifikacyjny dał mi miejsce w 7 tysiącu zawodników na starcie. Czas kwalifikacyjny był istotnie gorszym czasem od czasu na jaki stać mnie było w samym maratonie dlatego po starcie rozpocząłem żmudne wyprzedzanie innych biegaczy na trasie z nadzieją, że na mecie zobaczę wymarzony czas rozpoczynający się od cyfry “2”. Dobiegłem i ….. niestety 3:00:07. Te 7 sekund nie dawało mi spokoju przez wiele tygodni. Wystartowałem w 7 tysiącu zawodników a na mecie byłem w drugim tysiącu finiszujących czyli teoretycznie w biegu musiałem na wąskiej trasie wyprzedzić około 5 tysięcy maratończyków a i tak zabrakło 7 sekund. Ale co tam, postanowiłem wrócić żeby poprawić to czego się nie udało zrobić za pierwszym razem. Nowy czas kwalifikacyjny na następny 2010 rok dał mi miejsce w drugim tysiącu startujących. Na mecie byłem na początku drugiego tysiąca finiszujących czyli biegłem w grupie o podobnym potencjale czasowym bez konieczności wyprzedzania. Udało się: 02:58:08 ! Co za uczucie! Dla takich chwil warto znosić trudy wielotygodniowego, codziennego treningu w słoncu, deszczu, śniegu, deszczu i na wietrze.