VASALOPPET CHINA 2020
Długo zastanawiałem się nad wyborem kolejnego biegu z cyklu Worldloppet. Do celu minimum, jakim jest uzyskanie tytułu Worldloppet Master, zostały mi dwa biegi w tym jeden poza Europą.
Relacja Maćka Tracza, aktywnego biegacza narciarskiego, instruktora Nordic Walking w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Łodzi. Maciek Tracz jest oddanym entuzjastą aktywizacji fizycznej w ramach Nordic Walking osób starszych. Worldloppet – jest organizacją skupiająca największe narciarskie biegi masowe na świecie. W ramach Worldloppet rozgrywany jest FIS Marathon Cup (Puchar Świata w narciarskich biegach długodystansowych). Po ukończeniu wyścigów Worldloppet w 10 różnych krajach, przynajmniej w jednym na innym kontynencie (co najmniej w jednym wyścigu z USA, CAN, JPN, AUS, NZL, ARG lub CHN), narciarz zostanie uznany za mistrza Worldloppet.
Bardzo poważnie zastanawiałem się nad wyjazdem do Kanady i USA. W sumie połączenie Gatineau Loppet i American Birkebeiner wydawało się najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Przeprowadziłem kilka rozmów z Andrzejem Wojtoniem, biegaczem narciarskim na stałe mieszkającym w Stanach Zjednoczonych, który obiecał pomoc logistyczną. W pewnym momencie nasze rozmowy stały się nieco mniej konkretne i pomału zacząłem szukać innych opcji. Podczas jednej z rozmów Halinką Olejniczak, z którą byliśmy w Estonii i w Finlandii, dowiedziałem się, że jest organizowana grupa osób z Polski jadących do Chin. Jednym z motorów grupy, oprócz Haliny, był Bartosz Bierowiec. Pomoc tej dwójki oraz Ewy Rejdak, Iwony Boś i Magdy Kwiecińskiej okazała się nieoceniona. Do zespołu dołączyli również Alicja Bierowec, Lilianna Miś, Maria Bujok, Mikołaj i Maciej Tracz. Załatwienie wszystkich formalności w postaci wiz wjazdowych, biletów samolotowych rezerwacji hoteli czy wycieczki na Wielki Chiński Mur i biletów na pociąg z Pekinu do Changchun przysporzyło trochę stresu i zachodu.
Z większością grupy spotykamy się na lotnisku im. Chopina w Warszawie w dniu 31.12.2019. Jest bardzo wesoło i sympatycznie. Nie codziennie zdarza się obchodzić trzy razy Nowy Rok. Nas taki wariant czeka już niedługo. Z Warszawy wylatujemy o 14:55. O 17:00 wypijamy pierwszego szampana, którego na pokład zabrały nasze koleżanki. W Pekinie zaczął się Nowy Rok. Kolejny „Sylwester” czeka na nas około 22:00. Przekraczamy wówczas strefę czasową nad Rosją, gdzie zaczyna się 2020 rok. Kolejną, mniej formalną, okazję do świętowania mamy tuż po przekroczeniu bramek kontrolnych na lotnisku w Pekinie. Tam jest godzina 7:00 a w Polsce właśnie mija północ.
Pierwszy dzień mija nam niezmiernie intensywnie. Z lotniska jedziemy zwiedzić fragment Wielkiego Chińskiego Muru w Mutianyu. Oczywiście budowla robi kolosalne wrażenie. Po zwiedzaniu jedziemy obejrzeć Centrum Olimpijskie, które już żyje Igrzyskami w 2022 roku.
Następnie przemieszczamy się do starej dzielnicy Pekinu. Tutaj, chodząc po wąskich i zatłoczonych uliczkach, staramy się poczuć ducha miasta. Na koniec dnia wsiadamy do autokaru, którym okrążamy największy plac w centrum miasta na świecie – Plac Niebiańskiego Spokoju, plac Tian’anmen.
Po ciężkim dniu udajemy się na dworzec kolejowy, skąd nocnym pociągiem sypialnym odjeżdżamy do Changchun, w którym ma się odbyć bieg Vasaloppet China.
Świt na dworcu jest traumatyczny. Jesteśmy zaspani, z objawami jet lag-u, temperatura w okolicach – 20 ℃. Bagaże stają się cięższe i mniej wygodnie się je transportuje. W końcu wychodzimy na ulicę i pierwszy znak zapytania w którą stronę do hotelu. Nawigacja w telefonie nie działa, brak wifi, słowniki się nie ładują, napotkani Chińczycy pokazują różne kierunki, po prostu dramat. Kręcimy się z bagażami na mrozie dobre kilkanaście minut. W końcu koleżankom udaje się ustalić dojście do hotelu oddalonego od dworca o jakieś 600 m.
Po zameldowaniu spotykamy Alicję i Bartosza Bierowca, którzy dotarli tutaj dzień wcześniej. Wreszcie jesteśmy w komplecie. Po śniadaniu, a może kolacji dosypiamy w swoich pokojach. Po południu wspólne wyjście do restauracji. Jest miło i wesoło. Następnego dnia, czyli w piątek 3 stycznia, jedziemy taksówkami do oddalonego od nas o 25 km hotelu Sheraton, w którym mieści się biuro zawodów i skąd odjeżdżają autobusy na sesję treningową. Taksówki w Chinach nie są drogie. Za przejazd w 4 osoby płacimy 50 juanów (RMB) czyli na osobę wypada około 7 zł. Po 2,5 godzinach testów, a przede wszystkim sesji fotograficznych wśród oszałamiających i ogromnych, zbudowanych z przepychem i niespotykaną skalą rzeźbach lodowych,
wracamy do hotelu, gdzie odbieramy „pakiety startowe”. W porównaniu z biegami i imprezami w Polsce, są one niezwykle skromne. Dwa chipy, numer startowy, pamiątkowy woreczek, plastikowa torba na rzeczy do depozytu. O różnych gadżetach należy zapomnieć. Do hotelu wracamy wszyscy razem, autobusem zapewnionym przez organizatorów. Tym razem koszt przejazdu jest jeszcze niższy i wynosi 5,60 zł. na osobę.
W dniu biegu, po szybkim i bardzo skromnym śniadaniu, podjeżdża po nas autobus organizatorów. Gdy do niego wsiadamy zaczyna wschodzić słońce. Jest zimny zimowy poranek. Sprawnie docieramy do hotelu Sheraton w którym czekamy jeszcze około 1,5 godziny na wyjazd na start. W tym czasie dosmarowuję narty na trzymanie. Dokładam po kilka warstw smarów twardych na narty Mikołaja i swoje. Gdy dojeżdżamy z pozostałymi uczestnikami na start jest nadal bardzo chłodno. Na szczęście rzeczy do depozytu można oddać woluntariuszom w ostatniej chwili. Opierając się na doświadczeniu z innych biegów, w pierwszej kolejności znajduję sektor z którego będę startować. Przed taśmą oddzielającą zostawiam swoje narty i idę się grzać do jedynego namiotu. Jak się okazało, namiot przeznaczony był dla elity. Na szczęście chyba wyglądaliśmy trochę jak elita i z Mikołajem zostaliśmy do niego wpuszczeni. Na 25 minut przed startem wychodzimy z namiotu, żegnamy się i życzymy powodzenia, a następnie udajemy się do swoich sektorów. Moje narty leżą tam, gdzie je zostawiłem. Niestety okazało się, że taśma przed którą je zostawiłem nie była taśmą rozpoczynającą mój sektor tylko kończącą. Większość zawodników z mojej grupy już stoi w sektorze lub zostawiło w nim narty. Próbuję znaleźć jakieś wolne miejsce lecz niestety bez rezultatu. Spotykam za to osoby z naszej grupy a także pozostałą trójkę Polaków, którzy przyjechali z ekipą z Czech. W końcu po małym zamieszaniu staję obok Halinki i Bartosza, którzy obiecali mnie wpuścić, jak tylko się zacznie bieg.
Przed samym startem następuje kilka płomiennych przemówień w języku chińskim. Są też występy artystyczne. Wrażenie robi grupa bębniarzy. W końcu startujemy. Jest niezwykle szybko i dynamicznie. Do pierwszego podbiegu udaje mi się dobiec, gdy jeszcze nie jest w pełni zakorkowany. Narty dobrze trzymają i pod górkę mnie niosą. Po kilkuset metrach następuje zjazd. Tutaj wszystko idzie w porządku, aż do bliskiego spotkania z narciarzem, który się wywrócił i chciał z powrotem wejść na tor. Niestety nie sprawdził czy ktoś po nim nie jedzie. Moja prędkość wynosząca ponad 30 km/h skutecznie uniemożliwiła mi szybkie zahamowanie, a próba ominięcia zawodnika zakończyła się spektakularną wywrotką. Na szczęście narty, kijki i moje ciało nie ucierpiały podczas tego zdarzenia. Gorzej z duszą i z ego. Dalsza część trasy to łagodne podjazdy oraz niezbyt strome i trudne zjazdy. Generalnie technicznie bieg należy do jednego z prostszych z całego cyklu Worldloppet. Dyskomfortem może być niska temperatura, która potrafi oscylować w granicach minus 20℃. U nas na początku było około – 12℃, a w chwili kończenia zawodów – 8℃. Na trasie prawie przez cały czas były wytyczone dwa tory. Śnieg, zwykle na całej trasie sztuczny, w tym roku był przemieszany z naturalnym. Nie był zbyt szybki a zarazem za agresywny dla ślizgów nart. Smary wytrzymały prawie cały dystans. Trasa wiedzie wokół jeziora Jingyuetan, a na pewnych odcinkach, przez jezioro. Lód jest bardzo wytrzymały i gruby. W miesiącach zimowych organizowane są na nim przejażdżki konne, skuterami śnieżnymi oraz inne tego typu atrakcje. Po początkowym zamieszaniu sytuacja na trasie się stabilizuje. Zawodników nie ma zbyt wielu. Czasem ktoś mija mnie, czasem ja kogoś. Na punktach odżywczych są jakieś napoje. Czasem dostaję kubek z lodowatą zawartością. Gdy się zorientowałem, że są również przekąski, nadziałem się na zmrożonego banana. Później chwytałem już tylko bezpieczne, bo niezamarzające, wafelki. Trasa biegu długiego składa się z dwóch takich samych 25 kilometrowych pętli. Lubię takie biegi, bo na drugim okrążeniu wiem czego się mogę spodziewać. Ostatnie kilometry pętli przebiegają blisko jeziora. Widok jest niesamowity. W słoneczny i mroźny dzień, z niewielką mgiełką unoszącą się nad jeziorem, nagle w oddali zaczynają majaczyć monstrualne rzeźby lodowe, górujące nad zamarłą i zaśnieżoną taflą wody.
W końcu docieram do bramy startowej, którą zawodnicy z długiej trasy mijają po prawej stronie. Zastanowiło mnie, że nie ma tutaj żadnych anten, czy czujników służących do sczytywania międzyczasów. Już na pierwszych metrach drugiego okrążenia dopadło mnie przeświadczenie pustki. Rzadko się zdarza na biegach z cyklu Worldloppet, że na trasie jest się samotnym. Tutaj rzadko się zdarzało spotkać rywala. W takich przypadkach zwykle spada mi tempo i motywacja. Nikt mnie nie goni. Ja nie widzę potencjalnego rywala, którego mógłbym wyprzedzić. Do 17 może nawet 19 kilometra minęło mnie kilka osób i ja także wyprzedziłem kilka. Na ostatnim odcinku pojawiają się narciarze, którzy są przeze mnie dublowani. Na metę wjeżdżam z czasem 4:03:37. Nie jestem zachwycony z osiągniętego wyniku. Liczyłem, że pojadę szybciej, dużo szybciej. Niestety to był mój pierwszy kontakt ze śniegiem w tym sezonie. Przemęczenie i stres dorzuciły swoje. Na otarcie smuteczków i drobnych łez pozostał fakt, że udało mi się uzyskać najlepszy czas na długiej trasie wśród reprezentantów Polski.
Na mecie spotkałem między innymi mojego syna Mikołaja, który jak się okazało, 25 km przejechał w czasie 01:59:33 i był na mecie trzecią osobą nie reprezentującą Chin. Był także najlepszą osobą reprezentującą Polskę. W sumie na 373 sklasyfikowane osoby był 83. Ma chłopak talent do nart.
Po dotarciu do Hotelu Sheraton cały czas czekaliśmy na decyzję, czy uda nam się dostać na bankiet podsumowujący Vasaloppet China. Nie jest to impreza ogólnodostępna. Aby na nią wejść potrzebne jest zaproszenie lub należy wykupić odpowiedni bilet. Niestety zainteresowanie imprezą było w tym roku ogromne. Gdy już mieliśmy wracać z powrotem, jedna z organizatorek otrzymała informację, że właśnie zwolniło się 10 miejsc. Wejście na osobę kosztuje w przeliczeniu na złotówki około 170 zł. Jak na Chiny tanio nie jest. W końcu 8 osób z naszej grupy decyduje się na uczestnictwo w tym wydarzeniu. Jak się okazało jest to mieszanka imprezy dla miejscowych notabli i zaproszonych biegaczy narciarskich. W trakcie bankietu są występy artystyczne, przemówienia „ważnych” osób, wręczenie nagród zwycięzcom biegu głównego a także oficjalne podpisywanie przez prezesów spółek, ważnych kontraktów biznesowych w blasku świateł kamer telewizyjnych. Przez chwilę odniosłem wrażenie, że my biegacze z całego świata, jesteśmy tylko „orientalnym” dodatkiem do lokalnej imprezy.

Po bankiecie wsiadamy do autokaru, który przewozi nas z powrotem do naszego hotelu. Następnego dnia rano wsiadamy do pociągu jadącego do stolicy Chin – Běijīng. Pojazd w pewnym momencie mknie po szynach z prędkością 308 km/h. Podróż na dystansie 900 km zajmuje nam około 6,5 godziny. W Pekinie, w hotelu w którym się zameldowaliśmy, spotykamy grupę z Czech i troje naszych rodaków. W mieście, którego ludność wynosi około 25 milionów mieszkańców tego typu przypadek jest niemal jak trafienie 6 w totolotka. Następnego dnia większa część naszej grupy wylatuje z powrotem do Polski. Alicja z Bartoszem i Mikołaj ze mną zostajemy jeszcze 2 dni, które wykorzystujemy na zwiedzanie miasta. Do domu wracam z synem w dniu 8 stycznia. Gdy wylądowaliśmy w Polsce poczuliśmy ulgę. Te siedem dni w Chinach delikatnie nas psychiczne zmęczyło. Miałem wrażenie, że każdy mój krok jest przez kogoś obserwowany. W Changchun nawet staliśmy się obiektem zainteresowania służb, które po prostu nas nie odstępowały i śledziły każdy nasz krok.
To był wspaniały wyjazd w doborowym towarzystwie.

